czwartek, 11 listopada 2010

Dan Brown "Cyfrowa twierdza"


„Cyfrowa twierdza” jest pierwszą powieścią Dana Browna. Wraz z tą pozycją narodził się schemat pisania jego kolejnych ksiązek. Brown tym razem nie wciąga czytelnika w wir nierozwikłanych tajemnic historycznych i postanawia skupić się na działaniach nowoczesnej technologii.Kodowanie. Element znany z innych książek Browna. Tutaj również jest motywem przewodnim. Czy amerykański pisarz rzeczywiście jest specjalistą w tej dziedzinie? Być może. Do samej kwestii kodów trudno się jakoś szczególnie przyczepić. Jednak, jeżeli chodzi o posługiwanie się naukową terminologią, jaką Brown stosuje w „Cyfrowej twierdzy” to wielu czytelników ma do niej bardzo duże zastrzeżenia. Skupmy się jednak na walorach czysto literackich. Jeżeli chodzi o samą fabułę, nie jest jeszcze najgorzej. Sporym plusem jest też fakt, że w powieści nie spotkamy tym razem Roberta Langdona. Czyli znanego z innych książek Browna amerykańskiego naukowca, specjalisty od starożytnych symboli. Jak się, bowiem już nie raz okazywało, każdy człowiek, który miał styczność z owym geniuszem zza oceanu wykazywał się brakiem elementarnej wiedzy na jakikolwiek temat. Langdon musiał, więc wcielać się w nauczyciela rodem ze szkoły podstawowej i uczyć spotykanych przez siebie Europejczyków ich własnej historii i kultury. W powieściach Browna wyjątkowo mało inteligentne okazywały się zawsze kobiety. Nie inaczej było również w „Cyfrowej twierdzy”. Spotykamy w niej Susan, matematyczkę, która kodami matematycznymi posługuje się lepiej niż tabliczką mnożenia. Niestety nie pomaga jej to w rozszyfrowaniu adresu mailowego, z którym w pół godziny poradziłby sobie gimnazjalista. Mamy tutaj jednak mały wyjątek. W owym ośmieszaniu płci pięknej nie bierze tym razem udziału Robert Langdon. Czyni to, bowiem japoński naukowiec.
Absolutnym hitem psującym całkowicie smak lektury jest umieszczenie w powieści głuchoniemego zabójcy. Wszystko byłoby OK, gdyby nie jeden mały szczegół. Fakt, że postać ta jest głucha jak pień nie utrudnił jej wcale USŁYSZENIA uciekającej przed nim ofiary. Taka tam drobnostka. Czy nie zauważył jej sam autor? Wielu czytelników twierdzi, że Brown pisze swoje książki na kolanie. Więc może i nie zauważył. W każdym razie chyba nie spostrzegli tej drobnostki wydawcy. Grunt przecież, żeby książka się dobrze sprzedała. A co z czytelnikami? Większość pewnie nie spostrzegła tego błędu, bo książki Browna mają to do siebie, że szybko się je czyta. Miejmy przynajmniej taką nadzieję.Autorowi bestsellerów, o tak wielkiej światowej sławie raczej nie wypada popełniać tak szkolnych błędów. Nie świadczy to najlepiej o jego klasie. Swoje ewidentne braki w warsztacie pisarskim Brown stara się wypełnić czymś innym. Jednak fakty i teorie naukowe, które przedstawia w swoich książkach również za nim szczególnie nie przemawiają. Jakie są, więc plusy? Powieści Browna czyta się niezwykle szybko. Mają taki typowo amerykański smak. Sensacja, przy której nie trzeba się zbytnio przemęczać intelektualnie. Jak dla mnie plusy takie to jednak zdecydowanie za mało.

3 komentarze:

  1. "Cyfrową twierdzę" uznaję za najsłabszą z powieści Browna. Nie podobała mi się. A już wątek z zakochanym do szaleństwa przełożonym pozostawił włącznie niesmak. Żałuję tylko jednego: że nie zauważyłam tego momentu, kiedy głuchy usłyszał. Zawsze mi takie smaczki umykają.;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Książkę czytałem kilka lat temu. Dziś postanowiłem napisać recenzję. W pierwszym momencie zastanawiałem się czy to czasem mi się nie pomyliło z tym głuchym. Jednak o błędzie tym można znaleźć troszkę informacji w internecie. Chociażby w wikipedii.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mimo wszystko chcę kiedyś po nią sięgnąć. Mam jakiś sentyment do Browna.

    OdpowiedzUsuń