sobota, 28 sierpnia 2010

C.R.Zafon "Marina"


Najczęściej słyszana przeze mnie opinia na temat Mariny była taka,że jest to książka dla młodzieży. Nie wiedziałem więc do końca, czego mam się spodziewać po tej powieści. Jednak jak się szybko przekonałem jest to kolejna pozycja Zafona pisana według tego samego schematu. Można by powiedzieć, że takie szablonowe pisanie jest nudne i rzeczywiście często tak bywa. Chociażby u Dana Browna. Gdzie wszystko jest tak przewidywalne, że nie trzeba nawet czytać kolejnej strony. Z Zafonem jest jednak zupełnie inaczej. Tutaj tylko „szkielet” jego kolejnych powieści jest ten sam. Cała reszta jest owiana tajemnicą czekającą na odkrycie. Po raz kolejny głównym bohaterem powieści Zafona jest młody chłopak. Wraz z przyjaciółką stara się rozwiązać mroczną tajemnicę sprzed lat. I zaczyna się zabawa w detektywów i poszukiwanie śladów przeszłości. Każdy, kto zna Zafona wie, że taki sam „szkielet” miały zarówno Cień wiatru i Gra anioła. Powieści, które zostały napisane wiele lat po Marinie. No i po raz kolejny ta Barcelona. Mroczna i owiana tajemnicą. W Marinie jest to Barcelona lat 80. XX wieku. Jednak ja i tak kilka razy dałem się oszukać. Klimat, jaki wprowadził Zafon w tej powieści przypomina Barcelonę o wiele starszą. Taką, jaką znamy z Cienia wiatru i Gry anioła. I czasem byłem pewien, że akcja rozgrywa się na początku XX wieku. Stary,zapomniany cmentarz, pałacyk, ruiny teatru… Trudno uwierzyć, że mogą to być czasy prawie nam współczesne. Można powiedzieć, że za dużo tu magii. Ale oczywiście jest to jedna z wielu zalet tej książki. Co do mrocznych zagadek będących specjalnością Zafona… Tym razem możemy poznać historię rodem z Frankensteina. Na to przygotowywały zapowiedzi tej książki. I rzeczywiście trudno się z tym nie zgodzić. Bo właśnie w historię niczym z prawdziwego horroru wplątani są bohaterowie tej opowieści. Losy Michala Kolvenika, czyli zagadka, jaką muszą rozwiązać Oscar i Marina- główni bohaterowie powieści ,jest naprawdę wciągająca. Tym razem Zafon nie pozwolił czytelnikowi zagubić się w plątaninie wątków. Wszystko było łatwe i czytało się ciekawie. Ale dla mnie ta historia zeszła na boczne tory. W moich oczach zdecydowanie numerem jeden była historia Oscara i Mariny. Zafon jest ekspertem w sprawie opisywania nieszczęśliwych miłości. Jak było tym razem? Troszkę inaczej. Fenomenalne dla mnie jest to, że słowa „kocham Cię” padły dopiero pod koniec książki. Były to chyba ostatnie słowa wypowiadane przez umierającą Marinę. A to, że umarła nie powinno być dla nikogo zagadką, bo chyba tylko ja z takim opóźnieniem sięgam po takie książki jak Marina. Co więc opisywał wcześniej Zafon? Przyjaźń. Jednak w taki sposób, że wiadomo było, że kryje się za nią coś o wiele głębszego. Wzajemna, lecz niemożliwa do spełnienia miłość była dla Oscara i Mariny drogowskazem. Wskazała im drogę do marzeń. I pozwoliła Marinie mieć jedynego przyjaciela w ostatnich chwilach życia. Przyjaciela, o którym wcześniej marzyła będąc pogrążoną w samotności. Postać tytułowej bohaterki bardzo mnie urzekła. A szczególnie to, w jaki sposób zachowywała się, wiedząc o nadchodzącej śmierci. Często miałem wątpliwości czy zakończenia książek Zafona są dobre. Jednak nie tym razem. Prawie na samym końcu ksiązki natrafiłem, bowiem na fragment który na pewno zalicze do ulubionych. Mówiący o tym jak Oscar znajduje jedną z kartek powieści pisanej przez umierającą Marinę. Zafon pokazał w tym momencie sposób myślenia młodej dziewczyny pełnej marzeń. Świadomej nadchodzącego końca. Mimo wszystko świadomej, że część z nich się spełniła i wdzięcznej za to losowi. Czy Marina to książka dla młodzieży? Ja bym jej tak nie klasyfikował. Chyba tylko pod warunkiem, że nie każdy dorosły czytelnik lubi książki z elementami raczej fantastycznymi. Jednak powieść ta porusza wiele istotnych problemów, dlatego spokojnie może po nią sięgnąć każdy dojrzalszy odbiorca. Sam Zafon w przedmowie książki pisze, że chciał stworzyć powieść, którą sam by chętnie przeczytał, jako dzieciak, dwudziestotrzylatek, czterdziestolatek, czy sędziwy osiemdziesięciolatek. I tego chyba powinniśmy się trzymać.

piątek, 20 sierpnia 2010

Charles Dickens "Wielkie nadzieje"



Do napisania recenzji powieści „Wielkie nadzieje” zabierałem się już od dłuższego czasu. Książka ta oczarowała mnie przede wszystkim stylem, w jakim została napisana. Powiedziałbym, że jest to taki typowy angielski styl pisania książek. Nie da się go pomylić z żadnym innym. Spotykałem się z nim już wcześniej chociażby u C.S. Lewisa i J.R.R.Tolkiena. Można sobie wyobrazić siedzącego przy herbacie angielskiego autora, zaczynającego pisać w tym właśnie stylu. Spokojnym, stonowanym, w sposób prosty i zrozumiały, zawsze na poważny temat.
„Wielkie nadzieje” opowiadają o młodym, biednym chłopcu o imieniu Pip. Był on sierotą wychowanym przez siostrę i jej męża. Jego jedynym celem w życiu było zostanie kowalem. Aż tu nagle zjawia się tajemniczy dobroczyńca, który ma odmienić jego życie. I tak zaczynają się wielkie nadzieje młodego Pipa. Ale jak to w życiu bywa-nie wszystko wychodzi po naszej myśli. Tak było i w tej historii. A jej morał jest taki, że nie można liczyć na to, że w życiu dostanie się coś za darmo. Na wszystko trzeba ciężko zapracować. I nie można spodziewać się , że szczęście i dobrobyt zapewni nam ktoś bez naszego kiwnięcia palcem. Co więcej w życiu trzeba przejść drogę pełną rozczarowań. Poznać wielu ludzi i przekonać się, jacy oni są. I zmieniać o tych ludziach zdanie. Od odrazy, po współczucie aż po miłość i przyjaźń. Taką drogę musiał przejść właśnie Pip. I w końcu stwierdził, co jest najważniejsze.
A co dla mnie było najważniejsze? Na pewno nie był to wątek miłosny zawarty w tej powieści. Czyli uczucie Pipa do Estelli, kobiety uczonej od najmłodszych lat jak ranić wszystkich mężczyzn. Piękniejsza od miłości w tej książce była przyjaźń. I to przyjaźń prostych aż do bólu ludzi. Taka, która jest wieczna i nigdy niczego nie zazdrości.
„Wielkie nadzieje” to również książka o ludzkich zachowaniach. W tej powieści jest ich naprawdę wiele. Czasem niektóre reakcje bohaterów na określone sytuacje wydawały mi się dość abstrakcyjne i przesadzone. Po głębszym zastanowieniu się stwierdziłem jednak, że w prawdziwym życiu bywa podobnie. Czasem pozornie błaha sprawa potrafi zaskoczyć i wywołać u niektórych wielkie emocje. Sposób, w jaki Dickens opisuje te emocje jest naprawdę niecodzienny i wręcz zjawiskowy.
W książce zafascynowało mnie również przedstawienie cech charakteru niektórych postaci. Autor wyszczególnił je w sposób wręcz karykaturalny. W zasadzie niektórzy bohaterowie są jedną, wielką, chodzącą cechą charakteru. Wystarczy spojrzeć chociażby na Pumblechooka lub miss Havisham.
„Wielkie nadzieje” to obowiązkowa lektura dla każdego, kto lubi książki z prawdziwym morałem. A w tej można znaleźć nie jeden, ale całe ich mnóstwo. A wszystko napisane w pięknym stylu. Jak na prawdziwą klasykę angielską przystało.

środa, 18 sierpnia 2010

C.R.Zafon "Gra anioła"


Mało brakowało… Naprawdę mało brakowało, a dołączyłbym do tłumu ignorantów mających książkę Gra anioła za nic. I odłożył na półkę bez emocji i zastanawiał się, czemu wydałem na nią tyle pieniędzy. Właściwie już się to stało. Przeczytałem i napisałem pierwszą niezbyt pochlebną recenzję. Powieść tą porównałem do fantastycznego Cienia wiatru tego samego autora. I to był podstawowy błąd. Dalej żył bym w swoim przekonaniu, że Gra anioła to słaba książka. Ale na szczęście KTOŚ mi coś uświadomił. Mianowicie to, że jednym z bohaterów tej książki jest upadły anioł. Czemu tego sam nie dostrzegłem? Być może, dlatego, że wciąż zafascynowany Cieniem wiatru nie spodziewałem się spotkać z taką postacią u Zafona. W Cieniu wiatru nie było miejsca dla takich bohaterów. No i w końcu zrozumiałem skąd się wzięła ta cała magia w Grze anioła. Obecność anioła wyjaśniła wszystko. Zafon tym razem zadrwił z mojej inteligencji. Pokazał, że czasem pisanie recenzji od razu po przeczytaniu książki jest błędem. Bo ocena może zmienić się o 180 stopni, po zobaczeniu prawdziwego sensu. I tak się stało. Jestem zmuszony napisać sprostowanie! Zafon przenosi nas po raz kolejny do tej samej Barcelony. Chociaż musze powiedzieć, że tym razem było mniej jej opisów. Tego mi troszkę brakowało. Ale to, co najcenniejsze zostało. Czyli Cmentarz Zapomnianych Książek i księgarnia „Sempere i Synowie”. Cieszę się, że udało mi się w końcu poznać Isabellę. Matkę Daniela, głównego bohatera Cienia wiatru. Postać ta podobała mi się najbardziej ze wszystkich w całej Grze anioła. Po prostu oczarowała mnie swoim charakterem. Wątek główny, czyli wszystko, co dotyczyło głównego bohatera Davida, był świetny. Magiczny! I w końcu zrozumiałem, dlaczego. Smak niestety psuje mi troszkę wątek z książką „Lux aeterna”. Można się w nim naprawdę pogubić. Myślę , że Zafon koniecznie chciał umieścić w swojej powieści Cmentarz Zapomnianych Książek. I posłużył się do tego właśnie tym wątkiem. Piękne były odwołania do książki Wielkie nadzieje Dickensa. Pojawiały się, co jakiś czas. No i dialogi! Zwłaszcza te pomiędzy Davidem i Isabellą. Tryskały humorem i zadziornością. Od razu można było stwierdzić, że zostaną wielkimi przyjaciółmi. Poza tym Zafon po raz kolejny pokazał , że jest mistrzem nie tylko słów, ale również gestów. Zwłaszcza uśmiechu. Było go pełno pomimo całej tej mrocznej atmosfery książki. Mi się ten uśmiech nigdy nie znudził. Tym, nad czym się najbardziej zastanawiałem w Grze anioła było zakończenie. No i stwierdziłem, że jest genialne. I zaplanowane, przez Zafona od dłuższego czasu. Tutaj znajduje wyjaśnienie tragiczna miłość głównych bohaterów, której początkowo również nie rozumiałem. Można je skomentować tylko jednym cytatem, który pojawił się już dużo wcześniej. „Życie daje drugą szansę tylko tym, którym nigdy nie stworzyło pierwszej. Właściwie jest to szansa z drugiej ręki, której ktoś nie potrafił wykorzystać, ale lepsze to niż nic ” Jak porównać walory Gry anioła do zalet Cienia wiatru? Najlepiej w ogóle nie porównywać. Te książki mają tyle podobieństw, co różnic. W Cieniu wiatru oczarowuje fabuła. Prosta i zrozumiała. W Grze anioła to, co ukryte między wierszami. Na koniec mam jedną radę dla tych, którzy odkładają tą książkę bez emocji na półkę. Jest to najprawdopodobniej znak, że nie zrozumiało się Gry anioła. Warto, więc sięgnąć po nią jeszcze raz i chociażby ją przejrzeć. Ja właśnie tak zrobiłem. I wszystko to, co niezrozumiałe stało się jasne, piękne i porywające.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

C.S.Lewis "Opowieści z Narnii"


Z Narnią spotkałem się po raz pierwszy jako 10- a może 12-latek. Przeczytałem jej 2 pierwsze tomy. Na więcej zabrakło- no właśnie czego? Czasu ?W tym wieku ma się go aż za dużo. Teraz mam go mniej a dużo więcej czytam. Może zabrakło zapału? W tej chwili to nie istotne. Jakoś zupełnie zapomniałem o tej książce i jej autorze. Wraz z zapowiedzią filmu Lew, czarownica i stara szafa stwierdziłem, że Narnię muszę przeczytać jeszcze raz. Tym razem całą. Sprawiłem więc sam sobie prezent na Boże Narodzenie i kupiłem sobie wszystkie 7 tomów. Po przeczytaniu wszystkich części zobaczyłem już coś innego. Nie była już to bajka o dzieciach przeniesionych do innego świata przez drzwi zaczarowanej szafy. A wszystko po to żeby walczyć ze zła czarownicą. Zacząłem dostrzegać coraz więcej symboli –religijnych i nie tylko. Pełna mitycznych stworzeń i mówiących zwierząt Narnia pochłonęła mnie do tego stopnia, że stałem się jej wielkim fanem. Niezależnie od wszelkiej krytyki, że to książka dla dzieci. Poza tym wiele osób krytykuje zawartą w tej książce symbolikę religijną. Oczywiście nie każdy tą symbolikę musi lubić, ale twierdzenie, że w Narnii jej nie ma to już jakaś kpina. A i z takimi głosami już się spotykałem. Wszystkim wątpiącym radziłbym zapoznać się z życiem Lewisa i pozostałą Jego twórczością. Ja zrobiłem to właśnie dzięki Opowieściom z Narnii. Zacząłem kolekcjonować jego książki, które są dla mnie prawdziwą skarbnicą wiedzy o życiu. Lewis potrafi opisywać ludzkie uczucia jak nikt inny. Czytając go zawsze zastanawiam się skąd posiada tyle wiedzy? A potrafi On opisać każdy proces zachodzący w ludzkiej duszy. Jednemu uczuciu jest w stanie poświęcić całą książkę. Smutek, Problem cierpienia, Cztery miłości… Długo by wymieniać. Dzięki Lewisowi otrzymałem odpowiedzi na wiele trudnych pytań. Udziela ich w bardzo prosty i zrozumiały sposób. A posługuje się trudnymi dyscyplinami jak teologia ,filozofia, czy nawet psychologia. Jest to prawdziwy nauczyciel życia. Nie każdy człowiek bowiem jest w stanie np. usiąść i opisywać cierpienie po śmierci żony, zachowując przy tym bardzo trzeźwy umysł. A wracając do tematu samej Narnii… Wróciłem do niej po raz kolejny zapoznając się bardziej z samym Lewisem. I odkryłem zupełnie inną książkę! Zobaczyłem obrazy, których wcześniej nie widziałem w ogóle. Chociażby to, że w każdej części pojawia się nowa postać przechodząca wewnętrzną przemianę. Postać taka musi często przeżyć wiele cierpienia , zdrady, rozczarowań. Po to żeby dojrzeć i wejść w nowe, zupełnie inne życie. Każdy cieniutki tomik jest pełen nieskończonej ilości symboli, czekających na odkrycie w trakcie kolejnego czytania. Czy jest to książka dla dzieci? Oczywiście, że tak. Ale dziecko zrozumie z niej tyle ile powinno. Czyli oczaruje się fantastycznym, bajkowym światem. Książka dla dorosłych? Jak najbardziej. Pod warunkiem, że dorosły nie przestraszy się tego bajkowego świata i będzie chciał zobaczyć coś więcej.

niedziela, 15 sierpnia 2010

G.G.Marquez "Miłość w czasach zarazy"


Sięgając po tą książkę spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Miałem to szczęście ,że nie znałem przedtem autora, ani żadnej jego książki. W pierwszej chwili zasugerowałem się tytułem: Miłość w czasach zarazy . Pomyślałem wtedy,że motywem przewodnim będzie miłość głównych bohaterów. Tytuł zasugerował również, że uczucie będzie miało miejsce w trakcie epidemii jakiejś choroby. A więc sytuacja znana mi nie od dziś z wielu innych książek, czy filmów. Trudna miłość, która musi przetrwać trudne czasy, żeby w końcu zatriumfować. Spodziewałem się, więc bohaterów, którzy będą zmagali się ze wszystkimi przeciwnościami losu. Bohaterów obdarzonych silnym charakterem i heroiczną odwagą. Kiedy po rozpoczęciu lektury dowiedziałem się, jedną z głównych postaci jest lekarz, natychmiast pomyślałem, że jest on właśnie jednym z tych heroicznych bohaterów. Być może nawet okażę się, że odkrył lek na epidemię! Wraz z kolejnymi kartkami książki ze zdziwieniem stwierdziłem, że epidemia cholery gra tutaj rolę zdecydowanie drugoplanową, a wręcz epizodyczną. Czekałem aż do końca książki na chociażby przebłysk tej heroicznej walki z chorobą. Nie doczekałem się… I bardzo dobrze. Motywy takie są mi już zbyt dobrze znane, a wręcz oklepane.
Nie mogę jednak powiedzieć, że nie spotkałem w tej książce żadnych herosów. Bohaterami są tutaj bowiem zwykli ludzie. Tak zwykli ,że prawie żywi. Ludzie nękani przez namiętności, zdradę, odrzucenie, upokorzenia i wiele innych problemów codziennego życia. Zdumienie może budzić na pewno Florentino Ariza, kochający ponad pół wieku jedną kobietę i robiący wszystko z myślą o niej. Nigdy nie tracący nadziei, że kiedyś będzie ze swoją Ferminą, chociaż przez chwilę. Zdumiewa również trwałość małżeństwa Ferminy Dazy i Juvenala Urbino. Jest to zwiążek zawarty bez miłości, jednak zdolny wytrzymać 50 lat.
Czytanie tej książki wywoływało u mnie niejednokrotnie irytacje. Nie mogłem znieść cierpienia biednego Florentina odrzuconego przez Ferminę. Odzywała się chyba męska solidarność. Ciężko czytało się o mękach zakochanego mężczyzny , skreślonego przez wybrankę serca w jednej krótkiej chwili. Chciałem zamknąć książkę i już do niej nie wracać. Mimo wszystko brnąłem dalej. Chociaż nie było łatwo czytać o kolejnych mężnie znoszonych cierpieniach coraz bardziej starzejącego się Florentina. Wplątującego się w kolejne romanse. Związki będące raczej substytutem uczucia jakim darzył wybrankę swego życia. Czytało się jeszcze ciężej mając przed oczami obrazki z małżeństwa Ferminy Dazy. Można było tylko zadawać sobie pytanie jak wyglądałoby życie głównych bohaterów gdyby ich losy w młodości jednak się skrzyżowały? To jednak pozostanie słodką tajemnicą autora.
Marquez w swojej powieści nie szczędził absolutnie żadnych środków żeby wzmocnić realizm swojej powieści. Od niewyszukanych wulgaryzmów, po dokładne opisy intymnych kontaktów głównych bohaterów. Pokazywał różne momenty ż życia swoich postaci przeskakując z przeszłości w przyszłość i na odwrót. Irytacje wywoływały u mnie dokładne opisy pozornie błahych rzeczy. Jednak rozdrażnienie mijało szybko, gdy okazywało się ,że opisy te są niezbędne. Chociażby historia gadającej papugi, która okazała się dla powieści bardzo ważna.
„Miłość w czasach zarazy” to powieść szokująco realistyczna. Jednak w realizm ten udaje się wpleść Marquezowi wręcz magiczne uczucie. Miłość trwającą prawie całe życie głównego bohatera. Nie tylko trwającą, ale również wypełniającą to życie i nadającą mu kurs. Miłość dramatyczną i piękną. Przy tym niewzruszoną i odporną na wszelkie przeciwności od odrzucenie po śmierć. Jest to książka, która w trakcie czytana wzbudza wiele różnych emocji. Emocji, które nie pozwalają się od niej w żaden sposób oderwać.
Na uwagę zasługuje również ekranizacja tej powieśći. Jest to jeden z niewielu filmów nie dopuszczający się świętokradztwa, czyli wprowadzania nowych wątków i zmiany tych książkowych.